Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   46
                          

Adam "PAiN" Kurowski


Miałeś kiedyś ochotę założyć Mass’y, obwiesić się bling’ami i stanąć twarzą w twarz ze znienawidzonym przez siebie raperem? Chciałbyś mieć plecy w postaci kumpli z tejże branży? A co powiesz na Carmen Electrę stojącą u twego boku? Jeśli już przykułem Twoją uwagę to czytaj dalej...



Pierwsza część gry - DEF JAM VENDETTA - trafiała idealnie w gusta graczy, a szczególnie tych w Stanach. Zmieszano kulturę hip-hop’ową z wrestlingiem - ten pierwszy ‘składnik’ to zdecydowany strzał w dziesiątkę, gdyż wiadomo że hh wszędzie pełno. Od razu uprzedzam, że DEF JAM: FIGHT FOR NEW YORK różni się od poprzednika pod wieloma względami. Ale idźmy po kolei.

(kliknij aby powiększyć)


„Back for more, huh?”
W sequelu znajdziemy aż 74 postaci i 24 miejscówki, tonę firmowych ciuchów, a przygrywać temu wszystkiemu będą 32 kawałki. O aspekt zawodników, muzyki i ubrań obawiać się nie musicie - wszystko jest licencjonowane. Oznacza to więc, że w większości przypadków rozpoznamy hip-hop’owców bądź raperów oraz ich twórczość przygrywającą podczas zabawy - Method Man, Redman, Busta Rhymes, Sean Paul, Xzibit, Ludacris, Snoop... to dopiero czubek góry lodowej. Dodajmy do tego marki typowe dla hip-hop’owych ciuchów oraz wszędobylską młóckę, a wyjdzie nam całkiem ciekawy produkt.

„I’mo take ya tounge out and lick my ass with it”
Tryb ‘story’ to esencja rozrywki w FFNY. Krótkie wprowadzenie w tryb historii przedstawia odbicie D-Mob’a z rąk policji, możliwe dzięki pomocy niezidentyfikowanego osobnika. Tym kimś byłeś oczywiście Ty, lecz wizerunku tejże postaci nie zobaczysz - sam stworzysz go wedle własnego ‘widzimisię’. Kreowanie naszej postaci ma charakter przesłuchania przez policję - opisujemy wzrost, masę, kolor skóry, włosy, a nawet głos... czyli jakby na to nie patrzeć, wszystkie możliwe drobiazgi. Pozostaje wybrać nam styl walki i zostaniemy rzuceni w wir wydarzeń. Fabuła jest dość prosta - dwie grupy konkurujące ze sobą walczą o kluby w mieście, gdzie często gęsto odbywają się walki. Jak już wiadomo, stajesz po stronie D-Mob’a oraz jego paczki [m.in. Method Man i Redman] który toczy uliczną wojnę z Crow’em [w jego roli nikt inny jak Snoop Dogg] i jego grupą. Oczywiście poza głównym wątkiem możemy sobie po prostu toczyć pojedynki na wybranych arenach. Zaznaczyć trzeba, że z biegiem gry odblokowujemy areny i zawodników. To samo można zrobić pomijając tryb historii, wykorzystując punkty zdobywane z każdą wygraną walką.



“Time to take notice - you got no skills”
Mieszkanie Method’a i Red’a stało się naszą kryjówką [przecież jesteśmy poszukiwani, prawda?], która jest także głównym menu trybu ‘story’. To tutaj możemy obejrzeć trofea zdobyte w trakcie gry [przyznawane za konkretne osiągnięcia], przebierać w swojej garderobie, przejrzeć maile od kumpli czy też spojrzeć na mapę w celu udania się na trening, zakupy, bądź gdzieś komuś nakopać. Nie zaskoczę chyba nikogo mówiąc, że kluczem do sukcesu jest wygrywanie walk. Z każdą wygraną otrzymujemy pieniądze oraz tw. developement points. Dzięki tym pierwszym kupimy spodnie, bluzy, koszulki, buty, rękawiczki, czapki - jest tego naprawdę masa. Oprócz ciuchów możemy udać się do fryzjera by poprawić sobie fryz bądź się ogolić. Pozostaje nam jeszcze możliwość wytatuowania każdej części [no, prawie] ciała naszej postaci, a na samym końcu przyozdobimy swój wygląd biżuterią, w której skład wchodzą łańcuchy, kolczyki, pierścienie, bransolety i zegarki. Warto zadbać o fajowy wygląd, gdyż wraz ze wzrostem naszej ‘atrakcyjności’ rośnie także uwielbienie tłumu do naszego fighter’a - będą wtedy bardziej ochoczo podchodzić do pomocy podczas walk.

„Ready to commit yourself?”
Jest jeszcze jedno miejsce, o którym nie wolno nam zapominać - mianowicie mam na myśli siłownię, gdzie czeka na nas nikt inny jak Henry Rollins. Dzięki nabytym w trakcie walki dev. point [o których wspomniałem powyżej] będziemy mogli podnosić statystyki naszej postaci [np. siłę lub szybkość], nauczyć się dodatkowych stylów walki [gdyż każda postać może posługiwać się maksymalnie trzema stylami], specjalnych finisherów [zwanych blazin’ moves], a także przypisać najwyżej cztery z nich do prawego analoga. Jest to niezła motywacja do starania się podczas potyczek - im więcej nasza postać potrafi tym łatwiej jej będzie w dalszych etapach gry.
Blazin’ moves jest ponad 80 i są nie tyle co efektowne, ale cholernie brutalne. Przed ‘zakupem’ Rollins może zaprezentować jak dany cios końcowy się prezentuje. Jeśli chodzi o style to mamy pełne zróżnicowanie - wrestling, streetfight, martial arts, submission oraz kickboxing.



„Ey yo, I’m built to smash ya partner... and I’ll break your neck”
FFNY to już nie wrestling jak poprzednik - to jeden wielki streetfight. Wszystkie walki dzieją się na ulicach, w klubach i innych specjalnych arenach. Otoczenie jest w pełni interaktywne - możemy przy pomocy przeciwnika demolować ściany, głośniki, juke box’y. Niektóre miejscówki urozmaicają na tyle rozgrywkę, gdyż umożliwiają nam zdemolowanie samochodów, rzucenie w rozpalone płomienie bądź pod na tory kolejowe naszego przeciwnika, a także wysłanie go centralnie przez okno w celu przyśpieszonej nauki latania. Przeważnie towarzyszy całemu zdarzeniu widownia, która wcale nie zachowuje się biernie. Mogą współpracować z nami, kiedy indziej nas odepchną czy przywalą jakimś przedmiotem w tył głowy. Często też podają nam różne kije lub inne przedmioty ułatwiające szybsze zakończenie rozgrywki. Walka zaś sama w sobie na początku sprawia wrażenie lekko sztywnej... z czasem gdy nabierzemy wprawy i doświadczenia, toczone przez nas pojedynki nabiorą rozmachu i będą widowiskowe. Nigdy nie należy odpuszczać - im bardziej napieramy tym mamy większe szanse na wygraną. Nie wystarczy już wyczekiwać i w odpowiednim momencie zadawać ciosy, gdyż energia z czasem się odnawia do pewnego poziomu. Dlatego też gdy dojdzie do stanu krytycznego należy wykonać blazin’ move, skorzystać z jakiegoś przedmiotu/otoczenia bądź wykonać cios nokautujący [znajdzie się on w naszym arsenale po nauczeniu się stylu streetfight]. I nie myślcie sobie, że walki zawsze będą 1 na 1 - często odbywać się będą na zasadzie ‘free for all’ i spotkamy już nie jednego, ale trzech przeciwników na naszej drodze. Nie należy też być schematycznym w swoich posunięciach - przeciwnik dość szybko nauczy się naszego zachowania i będzie blokować bądź używać reversali.

„Let’s get dirrty”
Przyszła pora na oprawę wizualną. Menu jest bardzo klimatyczne, co całkiem nieźle komponuje się z undergroundowym klimatem gry. Sami zaś zawodnicy [jak i zawodniczki] to kunszt grafików z EA. Bardzo zadbano o to, abyśmy z przyjemnością oglądali naszych idoli w akcji. To samo tyczy się widowni - lecz tylko tej znajdującej się w pobliżu, gdyż gapie będący w oddali są po prostu brzydcy. Krew leje się gęsto i niejeden raz będziemy oglądać zmasowaną facjatę naszego fighter’a. Wszystkie miejscówki także całkiem nieźle się prezentują. Miejscami można czepiać się brzydko wykonanych przedmiotów, samochodów i elementów niektórych aren. Porównywałem wersję Xbox’a z tą przygotowaną na PS2 i na konsoli Microsoft’u gra prezentuje się ciut lepiej. Jeśli zaś chodzi o muzykę to fani czarnych klimatów będą wniebowzięci - to zupełnie jakbyśmy mieli w tle włączoną stację mtv base. Nie wyobrażam sobie innego rodzaju muzyki, choć brakuje tutaj paru komercyjnych i znanych wszystkim kawałków. Głosy w grze są fenomenalne - każdej z postaci głos podkładał oryginalny pierwowzór, co bardzo podnosi atrakcyjność tego produktu. Fighterzy rzucają mięsem na lewo i prawo, aż miło. Polecam przy okazji pozwiedzanie oficjalnej strony gry, gdzie między innymi zobaczymy jak odbywało się podkładanie głosów w grze. Należy zaznaczyć także, iż w trakcie walk towarzyszy nam komentator, który w umiejętny sposób zachwyca się tym, co się aktualnie dzieje.



„Any last words, punk?”
Electronic Arts udało się wydać bardzo dobry i przede wszystkim dokładnie przemyślany produkt. Jak na mordobicie, mamy idealny klimat dzisiejszych czasów z udziałem znanych wykonawców, a wszystko to na pełnej licencji. Gra aż kipi agresją i polecam usiąść do niej, choćby w celach odstresowywujących. Jest to także jeden z nielicznych produktów w którym tak mocno przywiążemy się do stworzonej postaci, że częściej właśnie nią będziemy prawić lanie oponentom, niż jednym z wielu gotowych fighter’ów. Niektórym może nie podejść zbytnio sterowanie, ale jak dla mnie jedynym mankamentem DEF JAM: FIGHT FOR NEW YORK jest to, że szybko może się znudzić. No chyba, że do zabawy zaprosimy trzech znajomych...



Kolejna dobra gra ze stajni EA, fenomenalnie rozładowująca agresję przy akompaniamencie hip-hop’owej muzyki. Niestety na dłuższą metę za krótka... ;)


  Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   46