Miałeś kiedyś ochotę założyć Mass’y, obwiesić się bling’ami i stanąć twarzą w twarz ze znienawidzonym przez siebie raperem? Chciałbyś mieć plecy w postaci kumpli z tejże branży? A co powiesz na Carmen Electrę stojącą u twego boku? Jeśli już przykułem Twoją uwagę to czytaj dalej...
|
|
Pierwsza część gry - DEF JAM VENDETTA - trafiała idealnie w gusta graczy, a szczególnie tych w Stanach. Zmieszano kulturę hip-hop’ową z wrestlingiem - ten pierwszy ‘składnik’ to zdecydowany strzał w dziesiątkę, gdyż wiadomo że hh wszędzie pełno. Od razu uprzedzam, że DEF JAM: FIGHT FOR NEW YORK różni się od poprzednika pod wieloma względami. Ale idźmy po kolei.
(kliknij aby powiększyć)
„Back for more, huh?”
W sequelu znajdziemy aż 74 postaci i 24 miejscówki, tonę firmowych ciuchów, a przygrywać temu wszystkiemu będą 32 kawałki. O aspekt zawodników, muzyki i ubrań obawiać się nie musicie - wszystko jest licencjonowane. Oznacza to więc, że w większości przypadków rozpoznamy hip-hop’owców bądź raperów oraz ich twórczość przygrywającą podczas zabawy - Method Man, Redman, Busta Rhymes, Sean Paul, Xzibit, Ludacris, Snoop... to dopiero czubek góry lodowej. Dodajmy do tego marki typowe dla hip-hop’owych ciuchów oraz wszędobylską młóckę, a wyjdzie nam całkiem ciekawy produkt.
„I’mo take ya tounge out and lick my ass with it”
Tryb ‘story’ to esencja rozrywki w FFNY. Krótkie wprowadzenie w tryb historii przedstawia odbicie D-Mob’a z rąk policji, możliwe dzięki pomocy niezidentyfikowanego osobnika. Tym kimś byłeś oczywiście Ty, lecz wizerunku tejże postaci nie zobaczysz - sam stworzysz go wedle własnego ‘widzimisię’. Kreowanie naszej postaci ma charakter przesłuchania przez policję - opisujemy wzrost, masę, kolor skóry, włosy, a nawet głos... czyli jakby na to nie patrzeć, wszystkie możliwe drobiazgi. Pozostaje wybrać nam styl walki i zostaniemy rzuceni w wir wydarzeń. Fabuła jest dość prosta - dwie grupy konkurujące ze sobą walczą o kluby w mieście, gdzie często gęsto odbywają się walki. Jak już wiadomo, stajesz po stronie D-Mob’a oraz jego paczki [m.in. Method Man i Redman] który toczy uliczną wojnę z Crow’em [w jego roli nikt inny jak Snoop Dogg] i jego grupą. Oczywiście poza głównym wątkiem możemy sobie po prostu toczyć pojedynki na wybranych arenach. Zaznaczyć trzeba, że z biegiem gry odblokowujemy areny i zawodników. To samo można zrobić pomijając tryb historii, wykorzystując punkty zdobywane z każdą wygraną walką.
“Time to take notice - you got no skills”
Mieszkanie Method’a i Red’a stało się naszą kryjówką [przecież jesteśmy poszukiwani, prawda?], która jest także głównym menu trybu ‘story’. To tutaj możemy obejrzeć trofea zdobyte w trakcie gry [przyznawane za konkretne osiągnięcia], przebierać w swojej garderobie, przejrzeć maile od kumpli czy też spojrzeć na mapę w celu udania się na trening, zakupy, bądź gdzieś komuś nakopać. Nie zaskoczę chyba nikogo mówiąc, że kluczem do sukcesu jest wygrywanie walk. Z każdą wygraną otrzymujemy pieniądze oraz tw. developement points. Dzięki tym pierwszym kupimy spodnie, bluzy, koszulki, buty, rękawiczki, czapki - jest tego naprawdę masa. Oprócz ciuchów możemy udać się do fryzjera by poprawić sobie fryz bądź się ogolić. Pozostaje nam jeszcze możliwość wytatuowania każdej części [no, prawie] ciała naszej postaci, a na samym końcu przyozdobimy swój wygląd biżuterią, w której skład wchodzą łańcuchy, kolczyki, pierścienie, bransolety i zegarki. Warto zadbać o fajowy wygląd, gdyż wraz ze wzrostem naszej ‘atrakcyjności’ rośnie także uwielbienie tłumu do naszego fighter’a - będą wtedy bardziej ochoczo podchodzić do pomocy podczas walk.
„Ready to commit yourself?”
Jest jeszcze jedno miejsce, o którym nie wolno nam zapominać - mianowicie mam na myśli siłownię, gdzie czeka na nas nikt inny jak Henry Rollins. Dzięki nabytym w trakcie walki dev. point [o których wspomniałem powyżej] będziemy mogli podnosić statystyki naszej postaci [np. siłę lub szybkość], nauczyć się dodatkowych stylów walki [gdyż każda postać może posługiwać się maksymalnie trzema stylami], specjalnych finisherów [zwanych blazin’ moves], a także przypisać najwyżej cztery z nich do prawego analoga. Jest to niezła motywacja do starania się podczas potyczek - im więcej nasza postać potrafi tym łatwiej jej będzie w dalszych etapach gry.
|
Blazin’ moves jest ponad 80 i są nie tyle co efektowne, ale cholernie brutalne. Przed ‘zakupem’ Rollins może zaprezentować jak dany cios końcowy się prezentuje. Jeśli chodzi o style to mamy pełne zróżnicowanie - wrestling, streetfight, martial arts, submission oraz kickboxing.
„Ey yo, I’m built to smash ya partner... and I’ll break your neck”
FFNY to już nie wrestling jak poprzednik - to jeden wielki streetfight. Wszystkie walki dzieją się na ulicach, w klubach i innych specjalnych arenach. Otoczenie jest w pełni interaktywne - możemy przy pomocy przeciwnika demolować ściany, głośniki, juke box’y. Niektóre miejscówki urozmaicają na tyle rozgrywkę, gdyż umożliwiają nam zdemolowanie samochodów, rzucenie w rozpalone płomienie bądź pod na tory kolejowe naszego przeciwnika, a także wysłanie go centralnie przez okno w celu przyśpieszonej nauki latania. Przeważnie towarzyszy całemu zdarzeniu widownia, która wcale nie zachowuje się biernie. Mogą współpracować z nami, kiedy indziej nas odepchną czy przywalą jakimś przedmiotem w tył głowy. Często też podają nam różne kije lub inne przedmioty ułatwiające szybsze zakończenie rozgrywki. Walka zaś sama w sobie na początku sprawia wrażenie lekko sztywnej... z czasem gdy nabierzemy wprawy i doświadczenia, toczone przez nas pojedynki nabiorą rozmachu i będą widowiskowe. Nigdy nie należy odpuszczać - im bardziej napieramy tym mamy większe szanse na wygraną. Nie wystarczy już wyczekiwać i w odpowiednim momencie zadawać ciosy, gdyż energia z czasem się odnawia do pewnego poziomu. Dlatego też gdy dojdzie do stanu krytycznego należy wykonać blazin’ move, skorzystać z jakiegoś przedmiotu/otoczenia bądź wykonać cios nokautujący [znajdzie się on w naszym arsenale po nauczeniu się stylu streetfight]. I nie myślcie sobie, że walki zawsze będą 1 na 1 - często odbywać się będą na zasadzie ‘free for all’ i spotkamy już nie jednego, ale trzech przeciwników na naszej drodze. Nie należy też być schematycznym w swoich posunięciach - przeciwnik dość szybko nauczy się naszego zachowania i będzie blokować bądź używać reversali.
„Let’s get dirrty”
Przyszła pora na oprawę wizualną. Menu jest bardzo klimatyczne, co całkiem nieźle komponuje się z undergroundowym klimatem gry. Sami zaś zawodnicy [jak i zawodniczki] to kunszt grafików z EA. Bardzo zadbano o to, abyśmy z przyjemnością oglądali naszych idoli w akcji. To samo tyczy się widowni - lecz tylko tej znajdującej się w pobliżu, gdyż gapie będący w oddali są po prostu brzydcy. Krew leje się gęsto i niejeden raz będziemy oglądać zmasowaną facjatę naszego fighter’a. Wszystkie miejscówki także całkiem nieźle się prezentują. Miejscami można czepiać się brzydko wykonanych przedmiotów, samochodów i elementów niektórych aren. Porównywałem wersję Xbox’a z tą przygotowaną na PS2 i na konsoli Microsoft’u gra prezentuje się ciut lepiej. Jeśli zaś chodzi o muzykę to fani czarnych klimatów będą wniebowzięci - to zupełnie jakbyśmy mieli w tle włączoną stację mtv base. Nie wyobrażam sobie innego rodzaju muzyki, choć brakuje tutaj paru komercyjnych i znanych wszystkim kawałków. Głosy w grze są fenomenalne - każdej z postaci głos podkładał oryginalny pierwowzór, co bardzo podnosi atrakcyjność tego produktu. Fighterzy rzucają mięsem na lewo i prawo, aż miło. Polecam przy okazji pozwiedzanie oficjalnej strony gry, gdzie między innymi zobaczymy jak odbywało się podkładanie głosów w grze. Należy zaznaczyć także, iż w trakcie walk towarzyszy nam komentator, który w umiejętny sposób zachwyca się tym, co się aktualnie dzieje.
„Any last words, punk?”
Electronic Arts udało się wydać bardzo dobry i przede wszystkim dokładnie przemyślany produkt. Jak na mordobicie, mamy idealny klimat dzisiejszych czasów z udziałem znanych wykonawców, a wszystko to na pełnej licencji. Gra aż kipi agresją i polecam usiąść do niej, choćby w celach odstresowywujących. Jest to także jeden z nielicznych produktów w którym tak mocno przywiążemy się do stworzonej postaci, że częściej właśnie nią będziemy prawić lanie oponentom, niż jednym z wielu gotowych fighter’ów. Niektórym może nie podejść zbytnio sterowanie, ale jak dla mnie jedynym mankamentem DEF JAM: FIGHT FOR NEW YORK jest to, że szybko może się znudzić. No chyba, że do zabawy zaprosimy trzech znajomych...
|
|
Kolejna dobra gra ze stajni EA, fenomenalnie rozładowująca agresję przy akompaniamencie hip-hop’owej muzyki. Niestety na dłuższą metę za krótka... ;)
|
|
| | |
|
|
|